RZECZPOSPOLITA OBOJGA NARODÓW

 

kalendarium

Królowie

Mapy

Magnaci i wodzowie

sejmy

szlachta

Miasta i mieszczanie

Religia

Unia

Bitwy

Historia

Świat

Wydarzenia

Ciekawostki

akty dokumenty przywileje

   << poprzedni  następny  >>

Henryk Walezy

Pochodził z dynastii Walezjuszy.

        „Valois, dynastia panująca we Francji 1328-1589, boczna linia dynastii Kapetyngów. W pierwszym okresie rządów Walezjusze toczyli wojnę stuletnią przeciw Anglikom, a następnie - jednocząc i centralizując Francję - doprowadzili ją do świetności politycznej i kulturalnej. Za ich panowania we Francji ukształtował się typ rządów absolutystycznych (mimo istnienia Stanów Generalnych). W polityce zagranicznej głównym problemem była rywalizacja z Habsburgami (szczególnie po objęciu w 1516 tronu hiszpańskiego przez Karola V, późniejszego cesarza), przede wszystkim we Włoszech, gdzie 1494-1559 Walezjusze toczyli niepomyślne na ogół wojny. W okresie rządów Walezjuszów Francję opanowały idee reformacji i w drugiej połowie XVI w. doszło do krwawych wojen religijnych między katolikami a hugenotami. Wśród władców Walezjuszów największą rolę odgrywali: Ludwik XII (panujący 1498-1515), Franciszek I (1515-47) i Henryk II (1547--59); ostatnim Walezjuszem na tronie francuskim był Henryk III, przez krótki okres król Polski, zw. Henrykiem Walezym”

              Przebywał w Polsce niespełna pół roku; współtwórca „nocy św. Bartłomieja" niedługo wytrwał na tronie „państwa bez stosów". Jego krótkie panowanie nie obfitowało w interesujące wydarzenia polityczne, przyniosło za to niezwykle ciekawą i powodującą różnorakie konflikty konfrontację odmiennych stylów rządzenia i sprzecznych ze sobą obyczajów. historii

               Był człowiekiem odważnym (czemu dał dowód w zwycięskich bitwach z hugenotami, jakie stoczył w roku 1569 pod Jarnac i Moncontour), jeszcze bardziej jednak ambitnym i nie przebierającym w środkach politykiem. 

                     Nie darmo w skład rozległego wykształcenia, które odebrał, wchodziła między innymi uważna lektura Makiawela. We Francji Henryk de Valois  nie czuł się dobrze; niemal wszystkie jednak stronnictwa pragnęły się go możliwie szybko pozbyć z ojczyzny. Hugenotom zawadzał, ponieważ był zwolennikiem polityki anty hiszpańskiej i przy ich zwalczaniu sięgał raczej po miecz niż po pióro. Zasiadający na francuskim tronie brat Henryka, Karol IX, widział w nim przeciwnika bardziej elastycznej polityki wobec protestantów i zazdrościł mu miejsca, które najmłodszy syn Katarzyny Medycejskiej zajmował w jej sercu. Tej zaś pilno było do ziszczenia proroctwa, jakie kiedyś usłyszała, a mianowicie przepowiedni, że wszystkich swoich synów ujrzy po kolei na tronie. Każdy był tu dobry; skoro nic nie wyszło ze swatów z królową angielską Elżbietą czy z zamiarów poślubienia Marii Stuart, Katarzyna Medycejska zaczęła się nawet całkiem serio zastanawiać nad możliwościami zdobycia dla swego pupila tronu... Algierii, pozostającej pod protektoratem Turcji. Kiedy wszystkie te plany spaliły na panewce, zwrócono (za radą przywódcy francuskich hugenotów, admirała Gasparda de Coligny, i dyplomaty Jeana de Monluca) uwagę na Polskę, kraj w oczach Francuzów równie egzotyczny, jak Algieria, i także pozostający w dobrych stosunkach z Wysoką Portą.

                       Biskup z Walencji wyjechał z Paryża na tydzień przed rzezią tamtejszych hugenotów, jaka miała miejsce w nocy z 23 na 24 sierpnia 1572 roku. Nowiny rozchodziły się wówczas wolno, ale i podróże nie trwały zbyt szybko; tak więc niemal równocześnie z pojawieniem się Monluca nad Wisłą doszły tu pierwsze informacje o przebiegu „nocy św. Bartłomieja". Rozpowszechniali je nie tylko protestanci, wśród których nie brakło cudem niemal ocalonych świadków rzezi paryskiej. Tak znakomitego argumentu nie omieszkali bowiem również wykorzystać agenci polityczni dynastii Habsburgów, którzy zachwalając swego kandydata na tron polski (arcyksięcia Ernesta) przeciwstawiali go stale „głównemu sprawcy rzezi paryskiej", jakim miał być Henryk de Va­lois. Niemal co tydzień napływały z różnych stron do Rzeczypospolitej szlacheckiej rysunki i sztychy, ukazujące tortury zadawane hugenotom oraz obu braci Walezjuszy. Polacy mogli więc oglądać pretendenta do ich korony, jak obok Karola IX  zachęca „lud rozjuszony do krwi rozlewu", karcąc uczestników zajść za nie dość okrutne postępowanie. 

                    Wszystko to wzburzyło ówczesną opinię publiczną tak bardzo, że  jak donosił do Paryża sekretarz Monluca, Jean Choisnin - „nie godziło się prawie wspominać imion króla, królowej [Katarzyny Medycejskiej] i księcia andegaweńskiego [Henryka de Valois]". Damy zaś, rozprawiające o popełnionych w dalekiej Francji zbrodniach, płakały podobno tak rzęsistymi łzami, jak gdyby „tych dziejów okropnych naocznym były świadkiem" Polemika na temat rzezi paryskiej, która zresztą zasługuje w przyszłości na obszerną monografię, stanowiła nie tylko fragment wielkiego sporu o tolerancję. Na gruncie polskim była ona bowiem zarazem integralną częścią debaty na temat, kto ma objąć tron opróżniony po śmierci ostatniego z Jagiellonów. Przeciwnicy francuskiej kandydatury, pragnąc pozbawić Henryka de Valois jakichkolwiek szans, tłumaczyli szlachcie przy każdej okazji, że jest on z natury nieprzejednanym, okrutnym i podstępnym wrogiem nie tylko samych protestantów (czego dowiódł w pamiętną noc sierpniową), ale i tolerancji religijnej jako takiej. W pamfletach określano najmłodszego z Walezjuszy mianem Heroda i tyrana, który gdy tylko zasiądzie na polskim tronie to niezwłocznie urządzi nad Wisłą drugą „noc św. Bartłomieja.

                           Zarówno Monluc jak jego kolega, Guy de Pibrac, z polskich zaś publicystów Jan Dymitr Solikowski starali się przekonać szlachtę, iż Henryk Walezy pragnął rzekomo za wszelką cenę zapobiec wypadkom paryskim, a gdy mimo to doszło do „nocy św. Bartłomieja", przeciwstawiał się furii oraz okrucieństwu tłumów, a nawet jakoby ukrywał zagrożonych hugenotów. Zwłaszcza Monłuc nie krępował się w doborze argumentów; wszystkie uważał za dobre, byle tylko prowadziły do celu. Śmiano się nawet, że „gdyby żądano od niego, aby most złoty na Wiśle postawił, to fraszka  odpowie zaraz". Obiecywał wszystko i wszystkim, na prawo i na lewo; nic więc dziwnego, że później zewsząd czyniono mu wyrzuty o niedotrzymanie większości z tych obietnic. Wśród jego zobowiązań były jednak i takie, z których później nie tylko sam biskup Walencji, ale i jego mocodawca, już jako król polski, nie mógł się wycofać. One też, a nie zdolności propagandowe Monluca, sprawiły, iż szlachta zdecydowała się w końcu na obiór Henryka „Gaweńskiego", jak go nazywali Mazurzy, w oczach których zaćmił zupełnie „Rdesta" (arcyksięcia Ernesta). 

                           Wyrazicielem ogólnych nastrojów był podskarbi koronny, kalwinista Hieronim Bużeński, który francuskiemu dyplomacie powiedział wprost, aby nie silił się przekonywać, iż jego kandydat „nie brał udziału w rzezi i nie jest wcale okrutnym tyranem", gdyż rządząc w Polsce i tak 

będzie musiał raczej on się bać poddanych, a nie poddani jego".

    Pewność siebie, która pozwalała powołać na tron Rzeczypospolitej zwolennika nietolerancji religijnej, czerpano przede wszystkim z gwarantujących tolerancję ustaw, uchwalonych jeszcze za życia ostatniego z Jagiellonów. Pod niewątpliwym wpływem wydarzeń „nocy św. Bartłomieja" uchwalono potwierdzającą dotychczasowy stan rzeczy konfederację warszawską (1573). Jej sygnatariusze zobowiązali się nie tylko nie przelewać krwi z powodu różnic w wierze ani nie karać inaczej wierzących, ale i przeciwstawiać się zwierzchności (czyli przede wszystkim władzy monarszej), gdyby chciała podobne kary stosować. Echa niedawnych wydarzeń paryskich odzywają się zarówno w samym tekście tej ustawy, powołującej się na wojny i zamieszki, które „po inszych królestwach jaśnie widzimy", jak i w wystąpieniach katolików, usprawiedliwiających akces do konfederacji faktem, iż jak to pisał biskup Franciszek Krasiński - „świeże francuskie przykłady" wskazują, do czego prowadzi nietolerancja religijna.

                    Co więcej, małopolscy magnaci protestanccy, zachęceni zresztą do tego po cichu przez samego Monluca, postawili przyszłemu elektowi warunki (postulata polonica) mając na celu zaprowadzenie również i w jego ojczyźnie tolerancji religijnej. Tak więc polscy kalwiniści domagali się, aby Karol IX ogłosił powszechną amnestię dla ich francuskich współwyznawców, przyznał swobody religijne tamtejszym zwolennikom Genewy, przywrócił potomkom pomordowanych „w miesiącu sierpniu w Paryżu, a następnie w innych miastach francuskich" hugenotów godności, dobra i urzędy. Karol IX miał również zwinąć oblężenie ich twierdz, pozostawiając je w rękach kalwińskich. Pod jedną z takich twierdz (La Rochelle) wieść o elekcji na tron polski (maj 1573) zastała zresztą Henryka de Valois, który bezsku­ecznie próbował zdobyć to znakomicie ufortyfikowane miasto. Stojąc na czele zdziesiątkowanego przez głód i zarazę wojska przyjął on z radością polskie warunki, stwarzające możliwość honorowego zwinięcia oblężenia. Już wcześniej jednak, nie porozumiewając się w tej sprawie z dworem paryskim, zaprzysiągł te wa­unki Jean de Monluc, co w niemałym stopniu przyczyniło się do uwieńczenia skroni Henryka polską koroną.

                     O ile jednak historycy współcześni pozytywnie oceniają naszą ingerencję w wewnętrzne sprawy obcego państwa, jaką postulata polonica bez wątpienia stanowiły, to już inne ustępstwa Monluca budzą dziś zasadnicze wątpliwości. Jak wszyscy z podręczników wiemy, polegały one nie tylko na „paktach konwentach", w których obok obietnicy zbudowania eskadry wojennej i podźwignięcia Akademii Krakowskiej znalazła się również zapowiedź sprowadzenia na obronę Polski piechoty gaskońskiej oraz otwarcia mieszkańcom Rzeczypospolitej dostępu do terytoriów zamorskich, będących w posiadaniu Francji. Co ważniejsze jednak, Monluc wstępnie zaprzysiągł, a nowy elekt ostatecznie potwierdził, artykuły henrykowskie. Określały one ogólne zasady ustroju państwa polsko-litewskiego w sposób znacznie ograniczający władzę monarszą (gwarancja wolnej elekcji, stała kontrola ze strony senatorów-rezydentów, potwierdzenie zasad konfederacji warszawskiej). W razie przekroczenia tych artykułów naród szlachecki zastrzegł sobie prawo do rokoszu, król zwalniał bowiem „obywatele koronne od posłuszeństwa i wiary".

       Jak widać politycy szlacheccy poszli całkowicie za radą wojewody krakowskiego Jana Firleja, który na sejmie elekcyjnym 1573 roku tłumaczył im, że „mając do czynienia z królem cudzoziemskim, otoczonym bogactwami i fortelami francuskimi", należy go mocno skrępować ustawami strzegącymi złotej wolności. Warstwa tak przywiązana do swoich praw i przywilejów brała sobie na panującego przedstawiciela dynastii dążącej do absolutyzmu. Rozprawiając nieustannie o korzyściach mogących płynąć z „Piasta" na tronie, wieńczyła koroną skroń cudzoziemca, i to w okresie, gdy nie tylko we Francji, ale i w większości krajów europejskich następował stały wzrost władzy centralnej. Rozmiłowana w swoich wolnościach, spodziewała się, że król zechce je ograniczać. Co więcej, uważała to za całkiem naturalną dla niego tendencję, podobnie jak naturalną dążnością szlachty miało być ciągłe temu przeciwdziałanie. W ten sposób elekcja Henryka Walezego zapoczątkowała z jednej strony tak charakterystyczną dla szlacheckiej Rzeczypospolitej nieufność warstwy rządzącej wobec jej „dożywotniego prezydenta", z drugiej zaś panowanie królów traktujących tron polski jako odskocznię dla realizacji własnej polityki dynastycznej. W przypadku syna Katarzyny Medycejskiej nie chodziło jednak tylko o sprzeczności natury politycznoustrojowej czy o rozbieżne poglądy na temat tolerancji.

Dwudziestodwuletni król, który 24 stycznia 1574 roku przekroczył polską granicę pod Międzyrzeczem, musiał szokować swoich nowych poddanych zarówno wyglądem, jak i... zapachem. Ambasador wenecki w Paryżu, Morisoni, donosił we wrześniu poprzedniego roku swoim mocodawcom, iż Henryk wydawałby się nawet poważny, gdyby nie ubiór i ozdoby, „w których się lubuje", te bowiem

  „nadają mu pozory miękkości i prawie kobiecej delikatności"

. Oprócz wspaniałych strojów, zdobionych w drogie kamienie i perły, nosi jeszcze naszyjnik ze złota i bursztynu, który wydziela zapach niezwykle miły, uszy ma zaś przekłute „na wzór mody damskiej. Nie zadawala się on noszeniem jednego kolczyka w każdym z nich, potrzeba mu aż podwójnych wraz z wisiorkami, ozdobionymi drogimi kamieniami i cennymi perłami". Podobnie ubierało się też jego otoczenie, w którym nie brakło ulubieńców Henryka Walezego (tak zwanych mignons), malujących sobie twarze bardziej od kobiet, używających obficie perfum i strojących się w klejnoty oraz koronki. Również i do Polski przenikały zresztą plotki, iż niektórzy z nich odgrywali rolę królewskich kochanek. Do tak ponętnego oskarżenia (pierwszy pederasta na polskim tronie!) nawiązywała aluzyjnie i nasza publicystyka, w której czytamy, że Walezy nie tylko sprowadzał sobie 

do pięknego ogrodu blisko Zwierzyńca francuskie rozpustnice", ale „nadto włoskim ohydnym nałogom nie przepuścił".

Materiałów do oskarżeń nie brakowało; nudząc się bowiem w Polsce niemiłosiernie Henryk wypełniał wolny czas w sposób, który nie mógł mu zyskać aprobaty szlachty, skoro wieczory i noce spędzał na rozrywkach, a dnie najchętniej na spaniu. Od czasu do czasu przebywał pod pozorem choroby i po dwa tygodnie w łóżku, aby w ten sposób uniknąć przyjmowania interesantów. Zachowywał się, słowem, jak rozkapryszone dziecko, które, choć na rozkaz matki przyjęło na siebie pewne obowiązki, to jednak postanowiło na przekór całemu światu pokazać, jak bardzo go one nudzą.

    W karty zaś Henryk Walezy nie tylko przegrywał olbrzymie sumy, czerpane ze skarbu państwa, który uciekając pozostawił pustym, ale i czynił to najchętniej mając za partnerki dziewczęta w stroju Ewy. Tak przynajmniej utrzymuje Reinhold Heidenstein; pisze on, iż „król bez żadnego dozorcy zostawiony, razem z otaczającymi go Francuzami oddawał się polowaniu, grze w karty, tańcom i rozpustnym ucztom, na które - jak powiadano - nagie dziewczęta była wprowadzane". Podczas gdy król 

uprawiał na pokojach rozpustę ze swymi Francuzami"

senatorowie daremnie czekali na posłuchanie.

Szczególnie się oburzano, iż woltę śmiał Walezy tańczyć w obecności czcigodnych matron i samej Anny Jagiellonki, która  bidulka uważała się prawie za narzeczoną młodszego od niej o lat blisko trzydzieści amanta. Wręczony skrycie przez sprytnego Monluca portret urodziwego kandydata przeważył podobno sympatię podstarzałej nawet jak na nasze pojęcia panny na stronę kandydatury francuskiej. Nie zadbano jednak o wstawienie warunku małżeństwa do „paktów konwentów", a i sam Walezy ujrzawszy infantkę nie kwapił się do pojęcia jej za żonę.

                Gorszyło to szlachtę na równi niemal z personalną polityką (jak byśmy dziś powiedzieli) młodego monarchy. W rozdawnictwie dóbr ulegał bowiem sugestiom swoich faworytów, wskutek czego oburzano się, że rozdaje je 

ludziom młodym, a także niegodnym".

 Sytuację pogorszyła awantura Samuela Zborowskiego z Janem Tęczyńskim, w trakcie której Zborowski śmiertelnie zranił senatora Andrzeja Wapowskiego, usiłującego zapobiec starciu. Wyrok, jaki Walezy wydał w tej sprawie, nie zadowolił nikogo; król skazał bowiem sprawcę tylko na banicję, bez utraty czci i dobrej sławy, samych zaś Zborowskich dalej wynosił na zaszczytne stanowiska.

Odbiła się tu nieznajomość miejscowego prawodawstwa oraz izolacja od otoczenia (warto dodać, iż Henryk poza rodzimym znał tylko język włoski, nic więc dziwnego, iż na posiedzeniach senatu nudził się niepomiernie i szybko z nich wychodził)

 Pamiętano mu również dobrze opór, jaki usiłował stawiać przy potwierdzaniu raz ustalonych praw. Już podczas zaprzysięgania artykułów henrykowskich w katedrze Notre Dame w Paryżu magnaci protestanccy musieli mu wręcz powiedzieć, że jeśli nie potwierdzi zasad tolerancji, to nie zostanie królem (przeszło to do historii jako słynne si non iurabis, non regnabis). Podobna scena powtórzyła się zresztą i w katedrze wawelskiej podczas koronacji (21 lutego 1574). Królewska odmowa przysięgi na każdy z artykułów henrykowskich z osobną sprawiła zaś, że sejm koronacyjny rozszedł się bez powzięcia jakichkolwiek uchwał. Pod wpływem jego uczestników w wielu województwach zaczęto mówić o detronizacji „tyrana", ten zaś z kolei nie krył się przed otaczającymi go Francuzami (był wśród nich i ojciec przyszłego kardynała Richelieu) z odrazą do

 „dzikich Scytów".

 Dawał jej zresztą wyraz zapewne i w korespondencji, a warto dodać, iż Henryk Walezy  z jedną pocztą potrafił wysłać do Francji pół setki listów? Musiał też tęsknym okiem spoglądać na rodaków, opuszczających śpiesznie i całymi gromadami szlachecką Rzeczpospolitą. W 1574 roku poseł francuski, Arnaud du Ferrier, donosił Katarzynie Medycejskiej: „Drogi są tu pełne Francuzów już wracających z Polski", którzy pragnąc usprawiedliwić swój nagły wyjazd narzekają na grubiaństwa i złe traktowanie, jakie ich miało spotkać ze strony mieszkańców tego kraju. W rzeczywistości zaś wyjechali, ponieważ myśleli, że 

im wolno żyć w Polsce rozpustnie jak we Francji i za to zostali tam ukarani".

 Jeszcze gorszą opinię miał na ten temat pastor Krzysztof Trecy, który pisał, iż przybyszom znad Sekwany, przyzwyczajonym do rozkosznego życia, nie podobał się „znakomity ustrój naszej Rzeczypospolitej, gdyż oni uznają tylko tyranię".

 

W rzeczywistości jednak, jak to wynika ze współczesnych pamfletów oraz później ogłoszonych pamiętników, u podłoża tego rozczarowania leżały zarówno różnice klimatu jak i obyczaju, złączone nieraz ściśle ze sobą. Przyjazd Walezego nastąpił bowiem w trakcie dość ostrej zimy; ubrani lekko Francuzi musieli na mrozie wysłuchiwać długich oracji oraz wystawać dla powitania i oglądania tłumów szlachty, witających nowego króla. W tych warunkach brak futra mógł nieraz przesądzać o trwającej później przez całe życie niechęci do ciepło ubranych Polaków. Po drodze cudzoziemcy nocowali nie zawsze po dworach, które przecież nie były w stanie pomieścić tak znacznej liczby gości, lecz niekiedy i w kurnych chatach chłopskich. Już do Poznania Francuzi dotarli 

pół żywi, pół umarli, bez porządku i wystawności",

 w znacznej mierze pieszo, 

cali zabrudzeni"

. Po drodze do Krakowa nękały ich gwałtowne śnieżyce, kiedy zaś przybyli do ówczesnej stolicy państwa i ujrzeli liche kwatery (większość domów zajęła już tłumnie przybyła szlachta), 

rozwściekleni, najgorszymi przekleństwami obsypywali cały naród polski".

 Odtąd też prawie nic się już im nie podobało. Krytykowali długie i wystawne uczty, na których pijaństwo było przeplatane nie kończącymi się oracjami, oraz wybrzydzali na kuchnię, mało urozmaiconą, za to pieprzną i tłustą. Krytyka objęła także i nasz charakter narodowy: francuscy pamfleciści pomawiali więc Polaków o skłonność do anarchii, gniewu, pychy i gadulstwa.

Ci zaś ze swej strony nie pozostali dłużni. Już wkrótce po przyjeździe Walezego zaczęły bowiem krążyć pamflety ostro atakujące zarówno nowego elekta, jak i jego rodaków.

 

 Walka toczyła się nie tylko na pióra; raz po raz w Krakowie dochodziło bowiem do zbrojnych starć, 

„tak iż rzadki dzień, kiedy kilku Francuzów abo naszych nie zabito"

, jak pisze Joachim Bielski. Henryk, który znajdował utwory anty francuskie podobno nawet w łóżku, musiał więc czuć się coraz bardziej nieswojo w tym obcym mu pod każdym względem państwie. Poweselał dopiero wtedy, gdy otrzymał wiadomości o ciężkiej chorobie brata. Pragnąc pozostawić jak najlepsze wrażenie w kraju, który miał zamiar niebawem opuścić, zaczął udawać, iż się przekonał do miejscowych obyczajów. Posunął się przy tym do takich wyrzeczeń, że pił krajowe piwo, którego nie cierpiał, i nadskakiwał Annie Jagiellonce. Infantka przyjęła to widać za dobrą monetę, skoro poleciła haftować na sukniach francuskie lilie...

W parę dni jednak po otrzymaniu wiadomści o śmierci brata umknął, jak wiadomo, nocą (z 18 na 19 czerwca 1574) potajemnie z Polski w asyście tylko kilku rodaków. W pogoń puścił się Andrzej Tęczyński i to na czele oddziału Tatarów, jakby pragnąc jeszcze na końcu utwierdzić Francuzów w przekonaniu, że uchodzą z naprawdę barbarzyńskiego kraju. Daremnie błagał króla o powrót: Henryk Walezy poprosił go tylko o dwie rzeczy, a mianowicie, żeby listy do senatu i szlachty, które król ukrył za piecem w swoim pokoju, oddał adresatom. Druga prośba dotyczyła zajęcia się losem pozostałych w Krakowie Francuzów. Istotnie, wielu z nich uwięziono lub ograbiono, innym przetrzepano skórę, pragnąc choć w ten sposób zemścić się za ucieczkę rodaka. Wzięła ich jednak w obronę niepomna urazy Anna Jagiellonka, która wytłumaczyła krakowianom, iż nie należy

 niebożęta krzywdzić

za niegodne zachowanie się Walezego. 

 

Jego ucieczka wywołała nową falę publicystyki anty francuskiej, zwłaszcza że dopiero wtedy dotarły do Polski nieprzychylne krajowi i mieszkańcom utwory ludzi z otoczenia Henryka. Na zawarte w nich zarzuty odpowiedział godnie Jan Kochanowski pięknym wierszem łacińskim. Poeta z dumą przeciwstawiał polską tolerancję wydarzeniom „nocy św. Bartłomieja", porównując rodzime uczty z francuskimi, 

gdzie oknami wyrzucają okrwawione trupy ludzi".


A nasz Polak nie cierpi pysznego Francuza,

 Hardemu hardy będzie, by mu dostać guza.

 Toć mi jest prawy barbar, co hardy, ztośliwy,

I cokolwiek z nim poczniesz, odmienny a lżywy

- pisano w anonimowym wierszu „Odpowiedź przez Polaka wszetecznemu Francuzowi". Tak więc pierwsza konfrontacja obu narodów nie wypadła zbyt pomyślnie. Zawdzięczamy ją Walezemu, który długo jeszcze starał się zwodzić szlachtę możliwością powrotu.

W obu krajach długo pamiętano o tym krótkim epizodzie, jakim były półroczne rządy zniewieściałego władcy, który zresztą do końca życia używał tytułu króla  Polski.

<< poprzedni   góra  następny>>

 

 

Jasienica

źródła

pliki

linki

banery

kontakt