RZECZPOSPOLITA OBOJGA NARODÓW
|
Jan III Sobieski
„Król ten pochodził ze znakomitego i starożytnego
rodu, bynajmniej jednak nie z najbardziej znaczącego ani z najbogatszego w Królestwie"
tak pisał o Sobieskim jego lekarz nadworny Irlandczyk Bernard Connor,
autor bardzo interesującego dzieła o Polsce, który przebywał w naszym kraju
pod koniec panowania Jana III. Zdanie to, jak wiele zresztą innych w tej książce,
trafne i zmuszające do refleksji.
Rzeczywiście, jak to się stało, że owym drugim „Piastem" na
tronie Rzeczypospolitej w XVII wieku był nie Radziwiłł, Lubomirski, Potocki,
Pac czy Sapieha, lecz właśnie Sobieski? Jego nieudolny poprzednik na tronie
Michał Korybut Wiśniowiecki nie był wprawdzie bogaty w chwili, gdy wkładano
mu na głowę koronę królewską, ale do czasów powstania kozackiego na
Ukrainie Wiśniowieccy byli właścicielami olbrzymich, bajecznych wprost dóbr
z 230 tysiącami poddanych i 600 tysiącami złotych polskich dochodu rocznego,
co było sumą na owe czasy ogromną. Poza tym był synem wielkiego Jaremy,
idola szlachty w okresie powstania Chmielnickiego. Czy
koronę na głowę Sobieskiego włożyły tylko zręczne rączki Marysieńki, pełne
ponadto pieniędzy odziedziczonych po pierwszym małżonku, Janie Zamoyskim? Tak
uważali i uważają nadal niektórzy historycy. Czy tylko dziwny zbieg
okoliczności i nieudolność dyplomacji zagranicznej doprowadziły do jego
wyboru w roku 1674? Wszelka jednostronna interpretacja tego faktu jest, niesłuszna.
Urodzony 17 sierpnia 1629 roku na zamku w Olesku prawnuk po kądzieli
hetmana Żółkiewskiego, dzieciństwo i młodość spędził Jan Sobieski
podobnie jak wielu chłopców z rodzin magnackich. Ojciec jego Jakub, późniejszy
kasztelan krakowski, a więc pierwszy świecki senator Rzeczypospolitej, miał
wyjątkowe zrozumienie dla spraw edukacji, sam był zresztą człowiekiem
gruntownie wykształconym.
Studiowali młodzi Sobiescy w Krakowie w słynnej szkole Nowodworskiego,
później, w latach 1643-1646 na Wydziale Filozoficznym Akademii Krakowskiej,
następnie zaś udali się za granicę, gdzie spędzili prawie dwa i pół roku
(1646-1648).
W czasie wojaży zagranicznych braci zmarł ich ojciec. Synowie wrócili
do kraju na wieść o śmierci króla Władysława IV i wybuchu powstania na
Ukrainie. Wkrótce obaj przeszli chrzest bojowy, a w słynnej bitwie pod
Beresteczkiem (czerwiec 1651) przyszły król Polski został ciężko ranny.
Brata spotkał los gorszy - zginął od noża tatarskiego w rzezi jeńców
polskich pod Batohem w roku następnym. Cały okres po powrocie do kraju aż do
drugiej połowy lat pięćdziesiątych, jeśli nie liczyć krótkiego epizodu
dyplomatycznego w roku 1654, kiedy to znalazł się w orszaku posła wielkiego
do Turcji Mikołaja Bieganowskiego, spędził Jan w szeregach. A w tych
burzliwych czasach oznaczało to właściwie bezustanne wojowanie. Niestety, młody
magnat nie zawsze walczył w szeregach polskich.
W czasie najazdu szwedzkiego, 16 października 1655 roku, jako pułkownik
wojsk kwarcianych przeszedł do obozu zwycięskiego Karola Gustawa. Różnie ten
jego krok starali się i nadal starają się wyjaśnić historycy. Jedni uważają,
iż w decyzji jego nie było żadnej głębszej motywacji politycznej. Zrobił
to, co zrobiło całe prawie wojsko i olbrzymia większość szlachty. Inni sądzą,
że bliskie pokrewieństwo ze zdrajcą podkanclerzym Hieronimem Radziejowskim skłoniło
go do opuszczenia prawowitego króla, jeszcze inni, że być może pociągnął
go przykład bliskiego przyjaciela Jana Sapiehy.
W końcu marca 1656 roku porzucił z kolei Szwedów, za co Karol Gustaw
kazał przybić jego nazwisko do szubienicy.
Okres wojen - kozackiej, moskiewskiej i szwedzkiej - rozszerzył znakomicie
horyzonty wojskowe Sobieskiego, konfrontując jego wiedzę książkową z
praktyką pól bitewnych
W Polsce, na których krzyżowały się różne szkoły i metody ówczesnej
sztuki wojennej. Wiele nauczył się pod Beresteczkiem, wiele przebywając w
obozie szwedzkim i obserwując z bliska jedną z najlepszych ówczesnych armii
europejskich, wiele w wielkiej trzydniowej bitwie pod Warszawą (28-30 lipca
1656), w czasie której atakował Szwedów i Brandenburczyków stojąc na czele
sprzymierzonych wówczas z Polską oddziałów... tatarskich.
W obozie Jana Kazimierza przyjęto go z otwartymi ramionami, a w nagrodę
za znakomitą postawę bojową w najbliższych miesiącach otrzymał godność
chorążego koronnego, która otwierała widoki na buławę hetmańską. Poznał
też na dworze królowej Ludwiki Marii Marię Kazimierę d'Arquien, kobietę, która
miała się stać wielką miłością jego życia, „niepokonaną pasją",
jak sam mówił, a która „ani sercem, ani umysłem nie dorosła go
nigdy", jak surowo stwierdził jeden z biografów Sobieskiego. Nie wchodząc
bliżej w szczegóły tego romansu, nie uwieńczonego na razie małżeństwem,
trzeba stwierdzić przede wszystkim, że literatura staropolska zawdzięcza mu
jeden z najświetniejszych jej zabytków epistolograficznych. Listy bowiem
zakochanego Sobieskiego do pani jego serca to istne perły pięknej
siedemnastowiecznej stylistyki.
Wielka miłość do Marysieńki miała również swe poważne reperkusje
polityczne. Chorąży koronny związał się przez swą ukochaną, na razie cudzą
żoną, całkowicie z dworem królewskim. A dwór ten pod przewodem królowej dążył
wówczas coraz wyraźniej do reform, przede wszystkim do elekcji nowego króla
za życia Jana Kazimierza (electio vivente rege). Okres ten był prawdziwą
szkołą wielkiej polityki dla Sobieskiego. Ze szkoły Ludwiki Marii wyniósł
bez wątpienia jedno - zrozumienie konieczności reformy Rzeczypospolitej, które
odtąd będzie mu towarzyszyć niemal do schyłku życia.
Związawszy się z obozem reformy stanął też, po długich zresztą
wahaniach, po stronie dworu w jego walce z rokoszem (1665---1666), kiedy to masy
fanatycznie przywiązanej do „złotej wolności" szlachty wystąpiły pod
wodzą marszałka wielkiego i hetmana polnego koronnego Jerzego Lubomirskiego do
walki z próbami jakichkolwiek reform, zwłaszcza z elekcją vivente rege. Serce
kierowane przez Marysieńkę, a także rozum wiązały go z dworem, poczucie
honoru żołnierskiego -- z dawnym dowódcą Lubomirskim. Nie można zgodzić się
z twierdzeniem, że tylko wpływ Marysieńki
Sobieski otrzymał po Lubomirskim oba urzędy (marszałkostwo wielkie i
buławę polną koronną). Szlachta znienawidziła go za to, ale rozwój wydarzeń
po zakończeniu rokoszu i śmierci dwóch głównych dramatis personae -
Ludwiki Marii i Lubomirskiego, a zwłaszcza zwycięskie odparcie najazdu
kozacko-tatarskiego pod Podhajcami w październiku roku 1667 przysporzyło mu z
kolei ogromnej popularności. Zdecydowany już na abdykację Jan Kazimierz
nadaje mu wkrótce wakującą bułwę wielką koronną (5 lutego 1668). Nowo
kreowany hetman wielki staje się niewątpliwie najpotężniejszą osobistością
polityczną w Rzeczypospolitej.
Na elekcji 1669 roku popierał bez zastrzeżeń kolejne kandydatury
francuskie. Niespodziewany dla wielu wybór „Piasta" Wiśniowieckiego był
dla Sobieskiego i zaskoczeniem, i ciosem. Wraz z prymasem Prażmowskim i grupą
innych jeszcze „malkontentów" przeszedł do zdecydowanej opozycji
przeciwko „małpie", jak pogardliwie nazywał nieudolnego króla.
Oficjalnie jednak nigdy z nim nie zerwał. Wkrótce sytuacja stała się
niezwykle groźna. Na kraj zwaliła się potęga turecka. Padł Kamieniec
Podolski. Turcy narzucili Polsce haniebny traktat pokojowy w Buczaczu (październik
1672) spychający Rzeczpospolitą właściwie do roli wasala Porty Ottomańskiej,
a obłędy stronnicze nie wygasły.
Konserwatywna szlachta utworzyła w obronie króla konfederację w Gołębiu,
na co malkontenci z Sobieskim na czele, mając oparcię w wojsku, odpowiedzieli
zorganizowaniem innej - w Szczebrzeszynie (jesień 1672). Malkontenci dążyli
jawnie do detronizacji Michała Korybuta.
Trudny to okres w życiu Sobieskiego. Jeszcze trudniej historykowi okres
ten ocenić. Hetman wielki nie był już wówczas tylko zacietrzewionym
politykiem, lecz mężem stanu i wodzem, który miał nie tylko obowiązek
obrony kraju, ale i prawo podejmowania decyzji o jego losie. Bronił zresztą
tego kraju w momencie jego największego poniżenia, gdy komisarze polscy
prowadzili beznadziejne negocjacje z Turkami, w momencie, gdy pałający ku
niemu nienawiścią konfederaci gołąbscy żądali odebrania mu buławy hetmańskiej.
Ten mąż stanu występował nie tylko przeciwko swemu
nieudolnemu monarsze, nie tylko kierował niepodzielnie obroną
Rzeczypospolitej, ale potrafił jednocześnie kreślić dalekosiężne plany
rozwoju jej polityki zagranicznej, przedstawiając na dwóch kolejnych sejmach
(wiosennym 1672 i zimowym 1673) dwa warianty tego rozwoju. Wotum hetmana przysłane
na pierwszy z powyższych sejmów stanowiło rzeczywiście nie tylko znakomity
przegląd aktualnych stosunków między Rzecząpospolitą i imperium osmańskim
przedstawiony w odpowiednim kontekście sytuacji międzynarodowej, ale i
konkretny plan działania, wizjonerskie spojrzenie w przyszłość. To chyba wówczas
po raz pierwszy tak wyraźnie sformułował Sobieski swą wielką myśl
polityczną, że
Polska nie jest nieuchronnie skazana na wojny z Turcją i Tatarami i może szukać
innych, korzystniejszych dla siebie rozwiązań, na przykład sprzymierzyć się
z nimi przeciw Rosji.
Przeciwwagą tych planów było tzw. consilium bellicum na
sejmie w czerwcu 1673 roku. Pokazywało ono alternatywę ówczesnej polityki
polskiej na arenie międzynarodowej. Alternatywą tą była wojna z Turcją w
sojuszu z innymi jej wrogami. W jakąś nową krucjatę państw chrześcijańskich
hetman wielki nie wierzył, sprowadzał więc rzecz do realnych sojuszów, a więc
przede wszystkim z Austrią i Moskwą, a także z szyicką Persją, odwiecznym
politycznym i religijnym wrogiem Turków. Radził też poruszyć Wołochów oraz
ludy chrześcijańskie na Bałkanach, znajdujące się w niewoli tureckiej.
Gdy Sobieski przedstawiał swój drugi memoriał, w Polsce panował już
spokój, a zwaśnione obozy pogodziły się w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa
tureckiego. Zwycięstwo chocimskie (1673) i równoczesna niemal śmierć króla
Michała otworzyły nowe bezkrólewie. Elekcja przyniosła nowy sukces
„Piastowi", tym razem Sobieskiemu, mimo początkowej zaciekłej opozycji
Litwinów.
Wysunięcie jego kandydatury było niewątpliwie wypadkową wielu czynników
politycznych, takich jak np. niezdecydowanie polityki francuskiej wobec nowej
elekcji polskiej i, wspomniana już na wstępie, aktywność Marysieńki. Trzeba
jednak zdecydowanie podkreślić, iż żadne najzręczniejsze nawet poczynania
pani hetmanowej i sprzymierzonej z nią ostatecznie dyplomacji francuskiej nie
wprowadziłyby jej męża na tron, gdyby nie ogromna popularność Sobieskiego,
zwycięzcy spod Chocimia, zbawcy ojczyzny, zarówno wśród szlachty jak i żołnierzy.
Na tronie polskim zasiadł nie tylko znakomity wódz, ale i wybitny mąż
stanu. Pierwsze lata panowania upływają mu na ciężkiej wojnie z Turkami, z
powodu której odkłada nawet uroczystą
koronację swoją i żony. Równocześnie próbuje realizować dalekosiężne,
wielkie plany polityczne, zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Świadczyły
one, że ster rządów Rzeczypospolitej objął człowiek o tak szerokich
horyzontach, jakich nikt z Polaków na długo przed nim i długo po nim nie miał.
„Jan
III [...] nie będąc z krwi królewskiej miał duszę królów" -
napisze o nim jego osiemnastowieczny biograf, Francuz ksiądz Coyer.
Sobieski rozumiał, że konieczne są zasadnicze zmiany w polityce
polskiej na arenie międzynarodowej i poważne wewnętrzne umocnienie państwa.
Mimo głębokich tradycji anty muzułmańskich zakorzenionych w jego rodzie,
nazajutrz niemal po obiorze na tron usiłuje dokonać radykalnego zwrotu w
polityce zagranicznej - pragnie zakończyć przy pośrednictwie Francji wojnę z
Turcją, a następnie w oparciu o sojusz z Francją i Szwecją wszcząć akcję
zbrojną przeciw Brandenburgii w celu zdobycia Prus Książęcych, by tym samym
mocniej usadowić się nad Bałtykiem.
Mając znakomite rozeznanie w układzie sił w Europie i rozumiejąc dogłębnie
położenie międzynarodowe Polski, Jan III orientował się doskonale, że Brandenbur~a
i Rosja stanowiły dla Polski już wówczas poważne zagrożenie, a na przyszłość
były o wiele bardziej niebezpieczne niż Turcja. W tej sytuacji - rozumował
Sobieski - wojny z Turcją są szkodliwe dla Polski, a korzyść z nich mogą
odnieść tylko Brandenburgia i Rosja.
Realizacja wspomnianych zamierzeń królewskich wzmocniłaby ogromnie
pozycję Rzeczypospolitej wobec Rosji, z którą Polska nie miała jeszcze wówczas
trwałego pokoju, zmuszając państwo carów do ustępstw w ciągnących się
latami rokowaniach i zaniechania ekspansywnej polityki w stosunku do Polski.
Ta nowa polityka królewska, zwana w historiografii polskiej polityką bałtycką
Sobieskiego, nie była bynajmniej utopijna, była osadzona na gruncie jak
najbardziej realnym, miała bowiem całkowite poparcie pierwszej potęgi ówczesnej
Europy - Francji Ludwika XIV. Państwo to prowadziło wtedy wojnę z koalicją,
w której elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm odgrywał czołową rolę. Związanie
się Jana III z Francją i jej sojusznikiem Szwecją stwarzało też możliwości
odzyskania dla Polski Śląska, znajdującego się pod panowaniem Habsburgów,
dziedzicznych wrógów Walezjuszy i Bourbonów.
Perspektywy zaiste oszałamiające! Można je chyba śmiało porównać
tylko z tymi w przeszłości, które otworzyły się przed Polską po unii z
Litwą i po zwycięstwie nad zakonem krzyżackim.
Opozycja, z jaką spotkały się te plany w polityce zagranicznej wewnątrz
kraju, zmusiła króla do prowadzenia całkowicie tajnej dyplomacji. Podstawowe
dla realizacji założeń polityki bałtyckiej traktaty - jaworowski z Francją
(11 czerwca 1675) i gdański ze Szwecją (4 sierpnia 1677) - zostały podpisane
przez Jana III w zupełnej tajemnicy. Jedynie rozejm z Turcją w Żurawnie (17
października 1676) i nieszczęsny traktat pokojowy zawarty przez wojwodę chełmińskiego
Jana Gnińskiego w Stambule (1678) były oficjalne, legalne.
Zamierzenia na arenie międzynarodowej wiązał ściśle Sobieski z
planami reform wewnętrznych. Zdobyte na elektorze Prusy Książęce miały się
stać, według zamysłów Jana III, dziedzicznym księstwem we władaniu rodu
Sobieskich. Dawałoby to rodowi temu szansę również na elekcyjną czy
dziedziczną koronę polską, a to już wiązało się z królewskimi planami
reform wewnętrznych. Król wiedział, że dalszy postęp anarchii w życiu
politycznym kraju, której najjaskrawszym przykładem były wówczas sejmy, może
doprowadzić Polskę do katastrofy.
W październiku 1674 roku, a więc w kilka miesięcy po elekcji, zwierzył
się dyplomatom francuskim, iż gotów jest przeprowadzić w Polsce
absolutystyczny zamach stanu. Absolutystyczny oczywiście na miarę polską, a
nie francuską, nie zamierzał bowiem zlikwidować instytucji
przedstawicielsko-stanowych szlachty, takich jak sejm, sejmiki czy trybunały.
Nie zamierzał też zbudować w Warszawie Bastylii ani wprowadzić polskich lettres
de cachet. To na pewno! Przecież zwiedziwszy w czasie swych młodzieńczych
peregrynacji Francję nabrał głębokiej niechęci do absolutyzmu burbońskiego,
któremu, jak sam mówił, „zgnoić najiększego w Bastylii wolno człowieka".
Z drugiej strony chciał jednak znacznie wzmocnić władzę centralną,
wprowadzić dziedziczność tronu, znieść zgubne liberum veto, ukrócić
gadulstwo sejmów. Autor pisma propagandowego, które ukazało się w końcu
grudnia 1678 roku w okresie sejmu grodzieńskiego, pisma bez najmniejszej wątpliwości
inspirowanego przez króla i jego otoczenie, biadoli nad stanem państwa i
dochodzi do wniosku, że nieodzowna jest Rzeczypospolitej „ możność
rządzenia i konieczność posłuszeństwa, czego wszystkiego już u nas nie
masz, bo sekret jest w tym, że władza jest za mała" .
Jakiekolwiek wzmocnienie władzy królewskiej w Polsce było w pojęciu
szlachty i kierujących nią magnatów równoznaczne z absolutum dominium, a
o nim słyszeć nie chciano, nienawidzono go wręcz patologicznie. Jak zauważył
trafnie jeden z cudzoziemców, zastraszająco działały tu przykłady turecki i
moskiewski. Szczególna zaciekłość opozycji skierowała się zarówno w
pierwszych latach panowania Jana III jak i później przeciwko próbom
zapewnienia pierworodnemu królewskiemu Jakubowi korony polskiej jeszcze za życia
ojca.
Bezwzględna i uporczywa działalność opozycji zachęcanej do czynu
przez obce .twory wrogie Sobieskiemu i przede wszystkim zmiana w międzynarodowej
sytuacji politycznej doprowadziła do całkowitego załamania się wielkich planów
królewskich. Decydujący cios zdał niewątpliwie sojusznik francuski. Le
RoiSoleil przestał popierać swego alianta nad Wisłą z chwilą, gdy w
latach 1678-1679 udało mu się przeprowadzić pacyfikację Europy zachodniej, w
wyniku czego jego dotychczasowy wróg elektor Fryderyk Wilhelm stał się jego
klientem i przyjacielem zarazem.
Jednocześnie i w swej polityce wschodniej - wobec Turcji i Rosji - poniósł
Jan III zdecydowaną porażkę. Nie udało mu się, nie z jego zresztą winy,
znaleźć jakiś rozsądny modus rirendi z Portą ani współdziałać z
nią przeciw Moskwie. Nie udało mu się pozyskanie tejże Moskwy dla idei „złączenia
sił" (tj. przymierza wojskowego) przeciw imperium osmańskiemu, mimo że
gorąco namawiał do tego cara Fiodora Aleksiejewicza, snując przed nim, między
innymi, śmiałe i znakomicie przemyślane plany podboju chanatu krymskiego
(1679).
Plany króla polskiego runęły niczym domek z kart. Sobieski - mąż
stanu poniósł wielką, niepowetowaną klęskę, a wraz z nim takąż klęskę
poniosła i Polska. Wspaniała, wizja wskrzeszenia mocarstwowej Rzeczypospolitej rozwiała się
raz na zawsze.
Klęska nie załamała go jednak. Zdecydował się na zerwanie z polityką
profrancuską i powrót do tradycyjnej w tym stuleciu polityki przymierza z
Habsburgami. Mimo ogromnych trudności zdołał rozbić, na krótko zresztą,
opozycję magnacką. Cesarz Leopold I, traktujący zrazu swego nowego sojusznika
bez entuzjazmu, znalazł się wkrótce w sytuacji, która zmusiła go do
zawarcia natychmiastowego przymierza z królem polskim. Armie tureckie pod wodzą
wielkiego wezyra Kara Mustafy stanęły pod murami Wiednia.
W wyniku traktatu podpisanego nieco wcześniej (31 marca 1683) z
cesarzem, po kilku tygodniach Jan III znalazł się na czele wojsk polskich pod
oblężoną stolicą. 12 września tego roku połączone siły polskie,
cesarskie i książąt Rzeszy odniosły wspaniałe zwycięstwo nad armią osmańską.
Głównym autorem zwycięstwa był bezsprzecznie król polski, który po
mistrzowsku, ze znakomitym wykorzystaniem warunków topograficznych zaplanował
i przeprowadził decydujący atak husarii ze szczytów pod wiedeńskich. Tej
roli Polaków i ich króla nie chce po dzień dzisiejszy uznać część
historyków w niektórych krajach.
Zwycięstwo wiedeńskie przyniosło Janowi III i orężowi polskiemu
wiekopomną chwałę i odbiło się głośnym echem w całej Europie. Wszyscy
niemal monarchowie słali zwycięzcy listy z gratulacjami i wyrazami niekłamanego
podziwu. Zwycięstwo weszło do wielkich tradycji narodowych Polski, szczyci się
nim każdy Polak, któremu nie jest obojętna przeszłość własnego narodu.
Ale z perspektywy historycznej trudno ograniczyć się tylko do takiego
stwierdzenia. Załamanie potęgi ofensywnej Turcji i związanie się następnie
z Habsburgami, Wenecją i papiestwem tzw. „Ligą Świętą" (1684) nie
przyniosło Polsce właściwie żadnych korzyści. W toku dalszej wojny z
Turkami oręż polski ponosił coraz więcej porażek, blask zwycięstwa wiedeńskiego
bladł z roku na rok, z miesiąca na miesiąc.
Bladła też aureola polskiego władcy. W roku 1686
Polska zmuszona została, w znacznym stopniu pod wpływem sojuszników z Ligi, pójść
na ustępstwa wobec Rosji i zawrzeć z nią niekorzystny pokój.
Po wiedeńska polityka zagraniczna Sobieskiego ujęta w „jarzmo Ligi Świętej",
jak to świetnie określono w historiografii polskiej, nie miała niestety już
nic wspólnego z wielkimi perspektywami polityki bałtyckiej. Były w niej
jeszcze przebłyski szerszego spojrzenia, gdy król usiłował znaleźć
sprzymierzeńców w swej walce z Turcją poza ramami Ligi, w świecie islamu
(Tatarzy, Persja) lub gdy myślał o zhołdowaniu Polsce księstw naddunajskich,
znajdujących się w wasalnej zależności od Turcji. Próbował też wrócić
do starej przyjaźni francuskiej. Wszystko bezskutecznie...
Sytuacja wewnątrz kraju pogarszała się systematycznie. Magnateria,
przerażona ogromnym wzrostem autorytetu króla w Europie po triumfie wiedeńskim,
nasilała akcję przeciw niemu, pociągając za sobą swą klientelę szlachecką.
W nienawiści do Sobieskiego oraz jego planów dynastycznych i
reformatorskich złączyli się wszyscy niemal, bez względu na orientację w
polityce zagranicznej. I „Francuzi", i „Austriacy" rozpoczęli
przeciw niemu bezpardonową, zaciekłą walkę. Nie było oszczerstwa ani kłamstwa,
do którego by się nie zniżyli, byle tylko zaszkodzić królowi.
Sejmy (np. 1685, 1688/89) stały się widownią gorszących zajść i właściwie
obrazy majestatu. Jan III podejmuje jeszcze rzuconą mu rękawicę. Miał
poparcie najbliższych powierników, wśród których czołowe miejsce zajmował
jego sekretarz, późniejszy referendarz koronny, Stanisław Szczuka. Za
Sobieskim stała w tym czasie także część, i to spora, szlachty. Rzecz
ciekawa i godna odnotowania, że większość czołowych regalistów tego okresu
wywodziła się ze średniej, nie zaś z najbogatszej szlachty.
Sytuacja tak się wkrótce ukształtowała, że król mógł próbować
zawiązać konfederację części szlachty i rozpocząć walkę zbrojną z
opozycją magnacką. Zachęcał go do tego gorąco jeden z jego zwolenników,
kasztelan sandomierski Stefan Bidziński, nawołując, by puścił krew
Rzeczypospolitej.
Na tragicznym sejmie warszawskim 1688/89 większość posłów żądała
tzw. sejmu konnego i konfederacji wojskowej w celu bezwzględnego rozprawienia
się z opozycją. Poważna część szlachty zadeklarowała na sejmikach
relacyjnych całkowite poparcie królowi.
Król nie potrafił jednak być konsekwentny i zdecydowany na wszystko.
Popełniał wiele błędów. Jeden chyba z najjaskrawszych na Litwie, gdzie
zwalczając znienawidzonych Paców i opierając się początkowo na Sapiehach
doprowadził do tak niebezpiecznego wzrostu tego rodu, że w konsekwencji
doprowadziło to, już po śmierci Jana III, do wybuchu wojny domowej w
Wielkim Księstwie.
Sobieski nie podjął w końcu ryzyka wojny
domowej, nie zdecydował się na zniszczenie opozycji siłą. Na pytanie,
dlaczego, można by zaproponować niejedną odpowiedź, każda z nich zawierałaby
na pewno elementy prawdy, nie byłaby jednak pełna. Jeżeli z tych ewentualnych
odpowiedzi wysunę tu na czoło dwie, to zdaję sobie całkowicie sprawę z
subiektywnego charakteru mej propozycji.
Wydaje mi się jednak, że nie był on już wówczas zdolny psychicznie,
po goryczy tylu niepowodzeń i klęsk, do podjęcia tak wielkiej i brzemiennej w
skutki decyzji.
Poza tym przegrał walkę z opozycją również dlatego, że nie potrafił
zapomnieć o tym, iż sam był jednym z magnatów, nie potrafił wznieść się
ponad nich. I z jednej jeszcze rzeczy należy zdawać sobie sprawę. Sobieski był
wielkim wizjonerem, wielkim strategiem politycznym, taktkiem natomiast słabym.
Nie potrafił dobrze na co dzień prowadzić gry politycznej. Na radzie senatu w marcu 1688 roku wygłosił Sobieski
pełne tragizmu przemówienie. „Zdumiewa się i słusznie - mówił z boleścią
--- cały świat nad nami i nad rządami naszemi, zdumiewa się Rzym z głową
chrześcijaństwa, zdumiewają się sprzymierzeńcy, zdumiewa siępogaństwo,
ale zdumiewa się sama natura, która najmniejszemu i najlichszemu zwierzęciu
dawszy sposób obrony, nam tylko samym odejmuje nie jakaś przemoc albo
nieuniknione przeznaczenie, ale jakoby z umysłu jakaś nasadzona złośliwość.
O, dopieroż zdumieje się potomność, że po takowych zwycięstwach i
tryumfach, po tak szeroko na świat rozgłoszonej sławie, spotka nas teraz,
ach, żal się Boże, wiekuista hańba i niepowetowana szkoda, gdy się tedy
widzimy bez sposobów i prawie bezradni albo niezdolni do rady (rządzenia
)". Kapitulując przed przeciwnikami dodał jeszcze król na zakończenie
mowy złowieszcze proroctwo: „Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwe zniszczoną
zostanie"
Pełen goryczy, przeraźliwie osamotniony i w kraju, i w pewnym stopniu
także we własnej rodzinie, Jan III przedwcześnie starzał się, stawał się
małostkowy, zdziwaczały i przede wszystkim chciwy tak, że mamy prawo postawić
pod znakiem zapytania jego uczciwość.
Szkicując sylwetę króla Jana skoncentrowałem się niemal wyłącznie
na sprawach wielkiej polityki. A przecież pozostały jeszcze takie dziedziny
jak jego wspaniała sztuka wojenna, którą podziwiali i nadal podziwiają
specjaliści historii wojskowości, jego mecenat artystyczny, jego zamiłowania
do lektury, jego ciekawa doprawdy osobowość intelektualna. A dzieje jego
wielkiej miłości, Marysieńki, którą historycy chyba jednak trochę
skrzywdzili.
Tu chciałbym jedynie dodać coś innego. Za niewzruszony niemal dogmat
uchodzi twierdzenie, że w polityce liczą się tylko rezultaty i tylko nimi
mierzy się wielkość polityków i mężów stanu. Przy ocenie postaci
wybitnych w naszej historii jest to kryterium nie do przyjęcia. ]
Wolno nam przeto stwierdzić, że Sobieski był nie tylko wielkim wodzem,
ale również wybitnym politykiem i mężem stanu. Nakreślił plan zasadniczej
reformy wewnętrznej państwa, pomyślanej w ten sposób, by wzmocniwszy władzę
królewską, nie wprowadzała ona do Rzeczypospolitej absolutyzmu nie tylko typu
moskiewskiego czy tureckiego, lecz nawet francuskiego czy habsburskiego. Walki o
reformę państwa nie podejmował Jan III ze stracnych pozycji, przeciwnie,
istniejące ścisłe iuntim między poczynaniami na forum międzynarodowym
i zamierzeniami wewnątrz kraju dawało mu w pierwszych latach panowania wielkie
szanse. Później niestety brakło mu już konsekwencji w działaniu. A zresztą
przeszkód, które wyrosły przed nim, nie pokonałby chyba nikt... W
jednym z diariuszy z końca XVII wieku czytamy pod datą 18 czerwca 1696 roku „Dzisiejsze
nocy hora 10 (17 czerwca - przyp. Z.W.) oddał Panu Bogu ducha król jegomość
[...] z ciężkim krzykiem na on świat poszedł". |
|